„Tam gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna”
Nigdy nie marzyłam o podróży do Portugalii. Jednak z niegasnącym na twarzy uśmiechem i palącym niczym południowe słońce sentymentem, do dzisiaj wspominam czas spędzony w Algarve. Zdarza mi się to na tyle często, że pewnie samemu Vasco da Gamie odbija się przez to czkawką 😉.
Poza niezliczoną ilością słonecznych zdjęć i wspomnień słodkich niczym Amarguinha, przywiozłam stamtąd chroniczną miłość do legendarnych Pastèis de Nata. Do portugalskich plaż oraz vinha verde moje serce bije równie mocno. Za to wszystko Portugalii należy się wielkie „obrigado”!
Ojczyzna Magellana chociaż niewielka, bez skrępowania uwodzi każdego śmiałka, który uciął z nią sobie małe tête à tête. Zróżnicowany krajobraz, zawiła historia i złożona kultura sprawiają, że wybija się na tle reszty Europy. Z całą pewnością wszystko to sprawia, że warto tu przyjechać. By poczuć portugalskiego ducha, nie trzeba od razu ujarzmiać fal serfując po Pacyfiku, czy śpiewać fado na miarę Amàlii Rodrigues. Wszystko przyjdzie z czasem, a jeśli nie – to na ukojenie smutków pozostają nam obłędne pastèis, ocean, Ginjinha i vinho verde 😉.
Kraina dorsza i nie tylko
Jeżeli lubicie nowe kulinarne doznania, lecz dotąd nie stąpaliście po portugalskiej ziemi, możecie w prosty sposób nadrobić zaległości. By zasmakować portugalskiej kuchni, nacieszyć oczy pięknem architektury i przeżyć niejedno „krajobrazowe wzruszenie” nie musicie specjalnie się natrudzić. Wystarczy „Portugalia do zjedzenia”, którą po mistrzowsku „zmalował”sam Bartek Kieżun.
W swej książce Krakowski Makaroniarz jak kraj długi i szeroki wodzi nas „za nosy” po arkanach portugalskiej kuchni. Ta choć oparta na prostocie, w smaku jest wielowymiarowa i wyrafinowana. Przemierzając Portugalię, warto spróbować różnych rzeczy, a najlepiej wszystkiego po trochu. Podobno samego bacalhau Portugalczycy potrafią przyrządzić na 365 różnych sposobów, więc jest w czym wybierać.
Portugalia na talerzu
Z książką Bartka Kieżuna można kulturalnie zajrzeć Portugalczykom do talerzy, które pokazują różnorodność i bogactwo lokalnej kuchni. Na śniadanie przygotować słodkie bułeczki Pão de Deus, na obiad obowiązkowo zupę Caldo Verde, na deser Pastèis de Nata , lub jeśli ktoś woli słodkie Farófias. Można też z nią spojrzeć prosto w oczy historii i to nie tylko tych z kulinarnym zacięciem. Stać się częścią kolejnej, cudownej wędrówki, która pozwala nam poznać najdziwniejsze zasady portugalskiej gastronomii, jak na przykład tą, że „na północy Portugalii ceny w restauracjach są dwa razy wyższe niż na południu. Czy jest tam dwa razy drożej? Niekoniecznie!” Spragnionych rozwikłania tej zagadki odsyłam do lektury książki📖.
Nie znającym tematu wydawać by się mogło, że „Portugalia do zjedzenia”, to kolejna książka kucharska, z tych książek kucharskich. Nic bardziej mylnego! Są w niej przepisy, jak na klasyczną książkę kucharską przystało, jednak to tylko przedsmak tego, co można w niej znaleźć. Czyta się ją jak dobrą powieść, choć można to robić z doskoku. Co wcale nie skutkuje zatraceniem wątku. Takie ryzyko istnieje tylko wtedy, gdy podczas lektury raczymy się przygotowaną wcześniej wedle przepisu Ginjinhą. Trzeba z nią uważać bo wiśnie bywają zdradliwe, a szczególnie te maczane w alkoholu😉.
Książka pachnąca portugalską kuchnią, architekturą i sztuką – kryje w sobie niejeden pyszny przepis. Najbardziej wyczekiwanym przeze mnie, był oczywiście ten na Pastèis de Nata. Wypróbowałam! Efekt był taki, że przeniosłam się do słonecznej Portugalii na sam koniec świata, na Cabo de São Vicente… Jak pisał poeta Luiz Vaz de Camões – „Tam gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna”.