W Pradze znaleźliśmy się nieprzypadkowo, ale całkiem spontanicznie. Decyzję o kilkudniowym pobycie w czeskiej stolicy podjęliśmy przy porannej kawie. Zarówno pomysł o wyjeździe, jak i sama wizyta były w organizacyjnym proszku. Czasu na planowanie było niewiele. Noclegu szukaliśmy z biletami w ręku, czekając na pociąg do Pragi w Ostrawie.
Zatrzymaliśmy się w losowo wybranym hotelu, w pobliżu Mostu Karola. Lokalizacja była dla nas kluczowym elementem. Miało być blisko centrum, więc pozostałe udogodnienia zeszły na drugi plan.
Rankiem następnego dnia, postanowiliśmy niespiesznie zacząć zwiedzanie. Trudno byłoby nam zostać w hotelu, podczas gdy jedno z najpiękniejszych miast świata wpisane na listę UNESCO, nazywane „Miastem stu wież”, „Sercem Europy”, „Złotą Pragą” czy też „Architektonicznym snem nad Wełtawą” – stało przed nami otworem.
Kto choć raz odwiedził Pragę wie, że praskie ulice pachną cynamonem, a wszystko za sprawą Trdlo. Ten niepozorny, słodki drożdżowy przysmak, grillowany i posypywany cukrem wymieszanym z cynamonem, podawany z nadzieniem lub bez – na dobre wpisał się w miejski krajobraz, by na każdym rogu uwodzić nozdrza przechodniów swym zapachem. Moje podniebienie również zostało zdobyte przez Trdelnik, który pomimo, że do Czech przywędrował ze Słowacji, już zawsze przywodził będzie na myśl ciepłe wspomnienia o Pradze spowitej cynamonem.
Spacer po czeskiej stolicy wydawał się nie mieć końca. Raz zachwycał widokiem starych, malowniczych kamienic, by za rogiem kokietować przechodniów wąskimi uliczkami pełnymi smaków i aromatów, mających jednocześnie tak wiele do zaoferowania.
Miejsc, które warto zobaczyć w Pradze jest całe mnóstwo. Takich, w których można dobrze zjeść i napić się czeskiego piwa – pewnie jeszcze więcej. Zachęceni opinią przyjaciela i spragnieni dobrodziejstw kuchni czeskiej, wybraliśmy się na obiad do Lokalu Dlouhaaa na Starym Mieście. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, znajdując wolny stolik w godzinach szczytu bez wcześniejszej rezerwacji. Było tłoczno i gwarno, w powietrzu unosił się zapach domowego obiadu, a na każdym stoliku gościł kufel zimnego czeskiego piwa. Apetyt rósł. Przygodo trwaj!
Naszą podróż po czeskiej kuchni otworzyła praska szynka w towarzystwie chrzanowej bitej śmietany. Dla mnie w tym duecie zdecydowanie wygrała śmietana, którą z pewnością spróbuję odtworzyć w domu. Kolejnym akcentem, były dwie rozgrzewające zupy – cebulowa oraz kartoflanka z leśnymi grzybami. Obydwie pyszne, sycące – inne niż te, których próbowałam dotychczas. Bardzo wpisały się w krajobraz spowitej jesienną aurą Pragi. Na naszym stole nie mogło zabraknąć rownież smażonego sera z sosem tatarskim oraz gulaszu z knedlikiem. Kto próbował, ten wie – kto nie próbował, niech czym prędzej jedzie do Czech! Dojrzewający sześć tygodni ser z sosem tatarskim to istny #foodporn, a gulasz z knedlikiem potęguje to uczucie! Z pewnością będą obowiązkowym punktem, każdej przyszłej wizyty po czeskiej stronie mocy. Na zakończenie deser – tradycyjne czeskie ciastko z bitą śmietaną. Niby wszystko dobrze nam już znane, a jednak nie takie oczywiste. Amatorów kuchni czeskiej i dobrego piwa, zachęcam do odwiedzenia – kulinarny foodporn i nieznośna lekkość praskiego bytu w cenie obiadu. Do popicia piwo. Ja z pewnością tu wrócę!